Menu Content/Inhalt
Strona główna arrow Nasz dziennik arrow A tak było w Alpach ...
gości: 8225366
A tak było w Alpach ... Drukuj
Redaktor: Jaco   
30.08.2007.
Każdy dzień zaplanowany już na długo przed wyjazdem ale i tak wszystko zależy od pogody. Pełni optymizmu wyjeżdzamy na west.
Fotorelacja w galerii

Na pierwszy ogień idą Włochy a dokładnie południowa ściana Marmolady. To jedno z piękniejszych miejsc w Europie idealnie nadających się do uprawiania wspinaczki w stylu Big Wall. Kiedy znaleźliśmy się już na Campingu w Molga Ciapella pogoda nie byłą za ciekawa. Wybraliśmy się jednak na mały rekonesans pod ścianę. W trakcie powrotu totalnie nas zmoczyło. Cały następny dzień kiblowaliśmy na campingu. Kiedy wieczorem sprawdziliśmy prognozy i okazało się że Może być lepiej strasznie się napaliliśmy. I faktycznie następnego dnia obudziła nas słońce. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w góry. Po dotarciu do schroniska ostatecznie zdecydowaliśmy się na jedną z dróg na południowej ścianie. 6a+ było naszym celem. 22 wyciągi wspinaczki miało nam zająć dwa następne dni. Pod samą ścianą byliśmy już dosyć późno więc postanowiliśmy ze dojdziemy do dużej półki niedaleko nas i tam spędzimy noc. Trzy wyciągi wspinaczki zajęły nam prawie trzy godziny. W między czasie wokół nas pojawiły się nieciekawe chmury. Nie przejmując się jednak niczym zaczęliśmy budować stanowiska które miały nam zapewnić bezpieczną noc. Zaczynało się już robić ciemno kiedy w końcu położyliśmy się w naszych śpiworach i płachtach biwakowych. No i po chwili stało się. Pierwsze krople deszczu. I tak już miało być do rana. Nocne opady z krótkimi przerwami. Po pewnym czasie przez naszą półkę zaczął płynąć mały potoczek tak więc zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie ale nieciekawie zaczęło się robić dopiero wtedy kiedy oprócz deszczu zaczęły spadać kamienie. Kilka nawet nas trafiło ale na szczęście były na tyle małe ze nikomu nic się nie stało. Około 1 w nocy byliśmy już totalnie przemoczeni i w zasadzie dalsza wspinaczka w następnym dniu nie wchodziła w rachubę. Czekaliśmy już tylko na świt aby bezpiecznie przeprowadzić wycof. O 5:30 rano zaczęliśmy się zwijać i o 7 rano byliśmy bezpieczni ponownie na szlaku. Po powrocie na camping wiedzieliśmy już ze „słoneczna Italia„ prędko słoneczna nie będzie więc trzeba się zwijać. Tak też zrobiliśmy. Pojechaliśmy do Francji. Chcąc oszczędzić na autostradach zdecydowaliśmy się jechać drogami krajowymi. Tą decyzję przeklinałem w trakcie drogi wiele razy, a to co się tam działo można by opisać w osobnym artykule. Wystarczy powiedzieć ze odległość prawie 500 km pokonywaliśmy w aż 14 godzin. Oznakowanie dróg we Włoszech jest po prostu dramatyczne i komuś nie obytemu z tym nie polecam jazdy drogami krajowymi (chociaż naprawdę się opłaca)

Pogoda we Francji od samego początku była wspaniała. Od razu pierwszego dnia ruszyliśmy w kierunku naszego drugiego celu jakim był Mt. Blanc. Pierwszego dnia dotarliśmy na skraj lodowca le Nid d’Aigle. Tam spędziliśmy noc w wolno stojącym schronie razem z innymi wspinaczami z Niemiec, Czech i nie wiadomo skąd jeszcze. Następnego dnia zatrzymując się tylko na chwilkę w Tete Rousse pognaliśmy prosto na szczyt Filara Goutera. Początkowo planowaliśmy spędzić kolejną noc w jamie śnieżnej niedaleko schroniska jednak po drodze spotkaliśmy Polaków którzy przekonali nas aby iść od razu do Vallota i tam spędzić noc przed atakiem szczytowym. Po chwili zastanowienia, biorąc pod uwagę ryzyko choroby wysokościowej wynikłej ze zbyt szybkiego zdobywania wysokości postanowiliśmy zaryzykować. W Vallocie oprócz nas spało jeszcze 10 czechów którzy tak jak my oszczędzali swój budżet. Noc na 4300 bez wcześniejszej aklimatyzacji nie należała do najłatwiejszych jednak żaden z nas nie cierpiał na żadne poważniejsze dolegliwości. O 4:30 wyszliśmy ze schronu i ruszyliśmy na szczyt. Przed nami było już kilka ekip. Widzieliśmy ich latarki. Pod nami natomiast mieliśmy okazję obserwować świetlistego węża. Mnóstwo osób idących od Goutera. Już poprzedniego dnia wieczorem zerwał się silny wiatr. Teraz rano wcale nie był słabszy. To w bardzo dużym stopniu utrudniał nam maszerowanie w górę. Mino czystego, gwieździstego nieba nad nami wiatr podnosił z pokrywy śnieżnej drobny śnieg i lód i rzucał nim z ogromną siłą. Drobinki lodu dostające się wszędzie. Do oczy, do ust i do nosa. Muszę powiedzieć że nasza doskonała kondycja nawet mnie zaskoczyła, biorąc pod uwagę brak aklimatyzacji. W trakcie drogi na szczyt wyprzedziliśmy większość ekip i na Mt. Blanc stanęliśmy już o 6:00. W półtorej godziny po wyjściu z Vallta! Tak dobry czas nas trochę zaskoczył. Było jeszcze zupełnie ciemno , a niebo na wschodzie dopiero zaczynało się rozjaśniać. Z uwagi na wiatr stanie tam i czekanie na wschód nie było zbyt przyjemną rzeczą. Wykopaliśmy więc czekanami mały dołek w którym mogliśmy się schować. Kiedy tylko zrobiło się troszkę jaśniej wykonaliśmy parę fotek i zaczęliśmy schodzić. Jeszcze tego samego dnia byliśmy na samym dole i cieszyliśmy się zwycięstwem na campingu. Dzięki Kubie mieliśmy w trakcie całego wyjazdu świeże prognozy pogody. Niestety dowiedzieliśmy się tego dnia że czekają nas jeszcze góra dwa dni dobrej pogody a potem załamanie. W tych okolicznościach wyjazd na Matterhorn (nasz trzeci cel) legł w gruzach. Postanowiliśmy zatem powspinać się następnego dnia na skałkach w Chamonix i kolejnego dnia wrócić do Polski. W Chamonix udało nam się zrobić drogi w zakresie od 5a do 6c.

Następnego dnia spakowaliśmy się i rozpoczęliśmy nasz powrót do domu. Droga minęła dość spokojnie może poza incydentem na granicy Francusko Szwajcarskiej gdzie wzięto nas za przemytników narkotyków i przeszukano nas oraz nasze auto bardzo dokładnie. Nie wiem czy to nasz zarost czy bałagan w aucie zrobił z nas podejrzanych typów ale panowie celnicy byli bardzo zawiedzieni kiedy nic nie znaleźli. Reszta drogi upłynęła nam spokojnie.

 

jaco

 

Wyjazd w Alpy został w pewnym stopniu sfinansowany przez Urząd Miejski w Kluczborku

 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »

Uwaga! Sporty propagowane na łamach www.ZAWRAT.Kluczbork.pl mogą być niebezpieczne dla zdrowia i życia.
Klub nie bierze żadnej odpowiedzialności za ewentualne wypadki zaistniałe podczas ich uprawiania.