Menu Content/Inhalt
Strona główna arrow Aktualności arrow Freeride nowy smak górskiej przygody
gości: 9651116
Freeride nowy smak górskiej przygody Drukuj
Redaktor: Jaco   
05.02.2009.
Jeden z naszych klubowiczów – Darek, postanowił zapoznać się z nowym zimowym sportem górskim - ski–alpinizmem. 16 stycznia wraz z kolegą wyruszył na dwudniowy wypad w Karkonosze.
Podczas krótkiego pobytu udało im się wykonać jeden zjazd poza trasowy ze żlebu slalomowego w kotle małego stawu. Prócz tego spróbował także sił na skitourach przy podchodzeniu  w górę żlebu.
Fotorelacja w galeri

Czekam w kolejce do wyciągu narciarskiego. Wokół mnie jeden wielki tłum narciarzy. Po 20 minutach długiego wyczekiwania, w końcu udaje mi się wygodnie rozsiąść w krzesełku. Podczas wjazdu przyglądam się zjeżdżającym narciarzom. Przy wysiadaniu w końcowej stacji z ciężkim trudem odrywam przymarznięte do krzesełka 4 litery i przygotowuję się do kolejnego zjazdu. Warunki na stoku są idealne. Oblodzenie występuje jedynie w nielicznych miejscach. Zjazd pomiędzy narciarzami przypomina wielki  slalom gigant. Po 10 minutach znajduję się ponownie w dolnej stacji kolejki i monotonny cykl zaczyna się od początku… W końcu ten stan zostaje przerwany wraz z pojawieniem się na stoku narciarzy, którzy podchodzili pod górę w … nartach?!. Jadąc wyciągiem, uważnie przyglądam się ich poczynaniom. Mieli bardzo dziwaczne narty, w których całe wiązanie było ruchome.  Podchodzili około godziny, kiedy mi wjazd zajmował 15 min. Zadałem sobie pytanie: czy nie łatwiej wjechać kolejką? Było to wtedy dla mnie niezrozumiałe, więc postanowiłem dowiedzieć się coś więcej na ten temat. W wyszukiwarce google odnajduję hasło skitouring. Zafascynowany nartami o ruchomym wiązaniu odkrywam na portalu skitourowców coś jeszcze: freeride - Co to znowu za dziadostwo?

Mówiąc w skrócie: Skitouring – wędrówka w głębokim śniegu na nartach o ruchomym wiązaniu w pięcie oraz za pomocą tzw. foki przyklejonej do ślizgu narty, która blokuje nartę przed ześliźnięciem się przy podchodzeniu pod górę.

Freeride – zjazd na nartach o bardzo lekkiej konstrukcji poza przygotowanymi trasami w trudnym, niebezpiecznym terenie i głębokim śniegu.

To wszystko brzmi ciekawie. Jednak ten dziadowski freeride jest sportem ekstremalnym i niesie ze sobą pewne ryzyko, złamania, urazy, śmierć. Tym największym niebezpieczeństwem są lawiny śnieżne. Jeden z pierwszych freeriderów na świecie wypowiada się w ten sposób na temat ryzyka:, „Jeżeli nie ma ryzyka, to nie ma przygody. Myślę, że przygoda jest wspaniałą częścią naszego życia i dzięki temu mogę zadać sobie pytanie, – Po co ja żyję? ” W końcu postanowiłem zaryzykować i poznać nowy smak górskiej przygody.

Przygodę rozpocząłem wraz z kupnem jak się później okazało wcale nie taniego sprzętu. W akcie desperacji twardymi argumentami młotka wydusiłem ze świnki skarbonki ostatni jej świński grosz. Pierwszy raz wypróbowałem swoje narty przy podchodzeniu na przygotowanym stoku narciarskim na Łomnicy. Początkowo długie, monotonne podejście wzdłuż wyciągu narciarskiego działało okrutnie na moją psyche. Kiedy masz lęk wysokości mówią tobie: nie patrz w dół! Ja natomiast mówiłem sobie: nie patrz w górę! Dotarłem do górnej stacji kolejki, odkleiłem foki, zablokowałem ruchomą piętę, wsunąłem kask na czerep i pognałem w dół. Można by stwierdzić, że to bezsensu, tyle męki pańskiej przy podchodzeniu i tylko kilka minut zjazdu. Faktycznie jest to bezsensu skoro obok mnie znajduje się wyciąg…  Ale jednak dzięki tym sadystycznym przeżyciom, ten zjazd okazał się najprzyjemniejszym zjazdem jaki kiedykolwiek mogłem doświadczyć. Poczułem powrót do korzeni narciarstwa, do czasów, kiedy to jedynym transportem na szczyt góry była siła wydobywająca się spod kopyt narciarza. Coś naprawdę fantastycznego. Wtedy znowu zaświtał nowy pomysł w mojej chorej głowie. Otóż postanowiłem połączyć podejście w skitourach z jazdą poza trasową, w miejscach gdzie nie zaszyje się żaden narciarz o zdrowych zmysłach i z karnetem przypiętym agrafką do kurtki.

Jazda poza trasowa jak sama nazwa wskazuje, odbywa się w terenie nie przygotowanym przez ratraki. Długie, ciężkie, monotonne podejścia do stoku, nielegalny zjazd, trudna jazda w puchu i duże ryzyko zejścia lawiny skutecznie odstrasza chordę hałaśliwych „karneciarzy”. Spokój, cisza, głęboki śnieg, wolność, przestrzeń, adrenalina… wtedy następuje Freeride.

W końcu musiałem zaplanować swój pierwszy freeridowy wyjazd, który odbył się w Karkonoszach.

Każdy dobry góral wie, że w góry nigdy nie chodzi się samemu z dwóch powodów. Po pierwsze gorzały nie pije się samemu a po drugie w razie przedobrzenia zawsze pomoże ci kolega. Chodzi tu o szybkie udzielenie pomocy w razie niebezpieczeństwa. Tak jest w narciarstwie pozatrasowym, potrzebny jest partner, który musi również dobrze jeździć na nartach. Moim partnerem do „gorzały” okazał się kolega ze studiów – Piotr.

                16 stycznia 2009 roku pańskiego po napisaniu koła z geologii wyruszyliśmy prosto z pod uczelni zapakowanym samochodem w Karkonoskie góry. Docieramy do Karpacza po 4 godzinnej podróży i o 19 z ciężkimi plecakami wyruszamy w stronę schroniska samotnia, który położony jest w kotle małego stawu. Podejście przypomina nieco drogę do morskiego oka, z ta różnicą, że jest zdecydowanie krótsza. Po drodze mijają nas dwa samochody terenowe, które nie odpowiadają na nasze błagalne gesty autostopowicza. Po dwugodzinnym marszu z czołówkami w egipskich ciemnościach docieramy do schroniska gdzie przydzielają nas do pokoju z bardzo wesołą i odjechaną ekipą ze Stargardu Szczecińskiego. Następnego dnia, aby uniknąć pewnych komplikacji z pewnymi służbami wyruszamy wczesnym rankiem w górę do jednego ze żlebów kotła małego stawu. Obowiązywał wtedy drugi stopień zagrożenia lawinowego, czyli taki nieznaczny. Pełny sprzęt anty lawinowy to sonda, łopata i detektor lawinowy. W taki ekwipunek powinien być wyposażony każdy uczestnik wyprawy. Jednak koszt takiego konwencjonalnego sprzętu zmusza nas do zastosowania niekonwencjonalnych metod, do których aż wstyd się przyznawać. Po długi 50 minutach podejścia docieramy na górę żlebu. Silny, mroźny wiatr i widok stromego zbocza wywiera na mnie spore wrażenie. Początek był trudny ze względu na ostre nachylenie i oblodzenie stoku. W połowie zjazdu sfilmowaliśmy nasze poczynania. Najgorsza część jednak okazała się w dolnej części żlebu gdzie było wąsko i gdyby istniała nagroda Nobla za jazdę figurową na nartach z pewnością należałaby do nas. W ciągu jednego dnia wykonaliśmy tylko jeden zjazd pozatrasowy z powodu ponownych komplikacji z pewnymi służbami. Resztę dnia spędziliśmy na wyciągu, a wieczorem pojechaliśmy do domu. Pierwsza przygoda z freeridem uważam w pełni za udaną i nie mogę się doczekać kolejnego odjechanego wyjazdu, może w większej ekipie. Mam nadzieję, że w przyszłości pojawią się również w naszym klubowym gronie zwolennicy tego freeridowego szaleństwa.

Darek
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »

Uwaga! Sporty propagowane na łamach www.ZAWRAT.Kluczbork.pl mogą być niebezpieczne dla zdrowia i życia.
Klub nie bierze żadnej odpowiedzialności za ewentualne wypadki zaistniałe podczas ich uprawiania.