Menu Content/Inhalt
Strona główna arrow Aktualności arrow "Idź tak żeby się nie spocić"
gości: 8225957
"Idź tak żeby się nie spocić" Drukuj
Redaktor: Jaco   
12.01.2015.

Zapraszam do przeczytania krótkiej relacji z naszego
ostatniego wyjazdu w Tatry.


Jakieś plany na zimę? Będziesz odkurzał dziaby? Może coś zaplanujemy? Jakiś przedłużony weekend w styczniu?

Jaco


Plany są pierwszy tydzień ferii jestem na nartach z rodziną,

Jeśli chodzi o odkurzanie dziab to żona jak stwierdziła że je wietrzy i odkurza co tydzień wiec nie ma potrzeby na dodatkowe wyjazdy ;).

W sumie ja jestem przygotowany do wyjazdu, mam już małpę i crola i pętelki. Nie wiem po co w zimie byłyby potrzebne dziaby ?!?

 

A tak na poważnie to w grę wchodzi czas pomiędzy świętami a nowym rokiem lub raczej dopiero luty. Co o tym sądzisz?

 

Jakub



Od takiej korespondencji meilowej zaczyna się moja kolejna po latach zimowa przygoda z Kubą.

Ostatecznie padło na termin w okolicach święta Trzech Króli co pozwala zaoszczędzić jeden dzień urlopu. W piątkowe popołudnie mkniemy już w kierunku stolicy polskich Tatr by około godziny 21 dotrzeć na parking w Palenicy Białczańskiej. Tu kończy się nasze grzanie tyłków na podgrzewanych fotelach samochodu Kuby, a zaczyna mozolny marsz w kierunku schroniska. Plecaki niby lekkie ale nogi jakieś ciężkie. Posilamy się zatem w drodze odrobiną czerwonej cieczy zmagazynowanej w termosie, a wyprodukowanej przeze mnie jesienią zeszłego już roku. Spokojnym tempem w myśl zasady „idź tak żeby się nie spocić” docieramy do schroniska po godzinie 12 w nocy. Cichutko niemalże na paluszkach pniemy się po schodach na poddasze nowego schroniska licząc w duchu na to, że nasza obecność zostanie niezauważona. Niestety czujna pani recepcjonistka wita nas na schroniskowych schodach i w chwilę później z żalem w sercu i łzą w oku płacimy po 40zł za kilka godzin snu na schroniskowej podłodze.

Wstajemy niespiesznie o 7 gdyż budzący się dopiero dzień jest przecież dniem rozgrzewkowym i w planie nie ma nic poważnego. Droga, na którą się wybieramy zwie się „Wesołej zabawy” jej nazwa i co ważniejsze opis nie wskazują na to, żeby miała nam sprawiać jakieś trudności w związku z czym spokojnie jemy śniadanie i szykujemy się do wyjścia. Niestety odnotowując swoje zamiary w książce wyjść zauważamy, że dosłownie chwilę przed nami jeden zespół wpisał się już na tą drogę. Po chwili zastanowienia dochodzimy jednak do wniosku, że dwa zespoły to jeszcze nie tłok i przy umiarkowanej sprawności uda nam się nie zakorkować w ścianie. Na podejściu w myśl zasad „idź tak żeby się nie spocić” dajemy naszym kolegą duże fory tak aby spokojnie wbili się w ścianę i zaczęli wspinanie. Niestety po dotarciu pod ścianę okazało się, że chłopaki mimo iż szybcy na podejściu to niestety dość wolni w kwestiach czysto wspinaczkowych. Pojawiła się przed nami perspektywa około 1,5 godzinnego kibla pod ścianą w oczekiwaniu na możliwość wbicia się w drogę. Mając na uwadze aktualną godzinę 10:00, a do tego 6 stopni mrozu i wiatr zawiewający śniegiem była to mało interesująca wizja. Po przeanalizowaniu swojej sytuacji stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem będzie zmiana celu na położoną kilkadziesiąt metrów na lewo, nieco bardziej ambitną „Rysę Strzelskiego”. Tą drogę również mieliśmy rozpracowaną gdyż planowaliśmy ją jako kolejny cel naszego wyjazdu. Szybki trawers pod ścianą i stoimy u wylotu komina, którym startuje nasza droga.


Pierwszy wyciąg to wspinanie w stosunkowo szerokim na dole lecz zwężającym się u góry kominie. Trudności wycenione na nie więcej niż M4. Niestety z psychą jest jak z ciałem. Wymaga treningu i rozgrzewki. Zważywszy na to, że był to mój pierwszy wyciąg tej zimy moje tempo nie powalało. Co prawda miałem już dziaby w ręku tej zimy jednak tylko na drogach sportowych, a jak wiadomo wspinanie przy komfortowym obiciu ma się ni jak do wspinania z własną asekuracją. Szczęśliwie docieram jednak do stanu i z lekką zadyszką nadaję przez radio „możesz iść”. Pierwszy komentarz jaki usłyszałem od Kuby na temat trudności brzmiał „to nie Potoczek” (Droga Potoczka to ostatnia droga jaką robiłem z Kubą kilka lat wcześniej, zima w Tatrach). Trochę czasu minęło zanim Kuba doczołgał się do mnie. Niestety trudności okazały się na tyle duże, że w użyciu znalazła się puanieta jako bezcenne wsparcie. Po minie Kuby widziałem, że szlag trafił zasadę „idź tak, żeby się nie spocić”.


Na szczęście stosunkowo komfortowe warunki stanowiska zlokalizowanego w nyży skalnej pozwalają nam odzyskać siły i poprawić morale porcją ciepłej herbaty.



Kolejny wyciąg startuje krótką płytą, która stanowi kluczowe trudności drogi wyceniane na M5. W rzeczywistości mimo istotnie słabej asekuracji w tym miejscu płyta nie nastręcza trudności i wydaje się być łatwiejsza niż końcówka poprzedniego wyciągu. Dalej do kolejnego stanowiska to już prawdziwa przyjemność wspinania. Progi skalnotrawiste o niewygórowanych trudnościach i dobrej asekuracji. Miodzio.


Czas ucieka, a nasze tempo niestety nie wzrasta. Trzeci wyciąg to po prostu spacer. Kuba skwitował go słowami „no tu to się czuję jak na Potoczku” W kotle gdzie nasza droga krzyżuje się z drogą „Wesołej zabawy” spotkaliśmy drugi zespół co potwierdziło nasze przypuszczenia o równie wolnym tempie chłopaków i utwierdziło nas w tym, że zmiana celu była słuszną decyzją. Godzina była już późna ale fakt, że do końca pozostał ostatni wyciąg pozwalał nam mieć nadzieje, że skończymy drogę przed zapadnięciem zmroku. Niestety schody dopiero się zaczęły. Ze schematu i opisu drogi pamiętałem tyle, że z kociołka rozchodzą się trzy zacięcia z czego nasza droga wiedzie tym środkowym. Istotnie miałem przed sobą dwa wyraźne zacięcia po bokach i jedno bardzo niewyraźnie pośrodku. Co prawda na oko wydawało mi się, że jego trudności to nieco więcej niż M4+ ale uznałem, że tylko mi się wydaje. Już na pierwszych metrach okazało się, że nie jest łatwo. Dodatkowo takie utrudnienia jak zgubiona dziaba (nie pytajcie jak, na szczęście zatrzymała się kilka metrów niżej) i trudności w założeniu asekuracji istotnie przeszkadzały mi w pokonaniu ostatniej zapory skalnej. Ostatecznie już po zmroku i przy świetle czołówki stanąłem na szczycie Progu Mnichowego. Niestety oprócz wspinania skończyły się również baterie w krótkofalówce co istotnie utrudniło nam komunikację gdyż wiatr i liczne przełamania ściany uniemożliwiały kontakt za pomocą okrzyków. Stosując metodę „na czuja” zacząłem wybierać, a Kuba zaczął się wspinać. W pewnym momencie lina się naprężyła. Znając już trudności jakie stały przed moim partnerem doszedłem do wniosku, że w ruch poszła puanieta jednak w takiej sytuacji druga żyła liny powinna się stopniowo przesuwać a tu nic. I nic.... i ciągle nic. Ponieważ krzyki nie przynosiły skutków. Zablokowałem linę w stanowisku i zjechałem połowę wyciągu aby nawiązać kontakt z kolegą. Stojąc nad kluczową ścianką rozmawiając z Kubą uzgodniliśmy, że ponieważ on nie jest w stanie pokonać tych trudności to podejmiemy jeszcze próbą przeciągnięcia go przez trudności metodą „U” a jeśli nie wypali to będziemy zjeżdżać. Później jeszcze trzy razy pokonywałem dystans między kluczową ścianką a stanowiskiem. Najpierw z uwagi na nieudane próby wciągnięcia Kuby, a później z powodu zaczepienia się liny. Ostatecznie zjeżdżać zaczęliśmy około godziny 18:30. Ponieważ rzadko kto zjeżdża tą drogą (raczej wszyscy wychodzą na górę i schodzą szlakiem), trochę czasu i sprzętu poświęciliśmy na przygotowanie zjazdów. U stup Progu Mnichowego byliśmy około godziny 20:00.

 

Gratulując sobie bezpiecznego zejścia zmęczeni fizycznie i psychicznie wolnym krokiem „tak żeby się nie spocić” udaliśmy się w kierunku schroniska. Wieczorem to już tylko na ciepło chińska zupa z Radomia i na zimno polska zupa z Żywca. Nocleg tym razem na łóżkach :). Już wieczorem dało się wyczuć atmosferę odwrotu jednak pozornie odkładaliśmy decyzję na dzień kolejny. Szczęśliwie rano przywitała nas śnieżyca i zupełne mleko za oknem. To w połączeniu z negatywnymi prognozami na jutro i zakwasami z dnia poprzedniego dało nam pełne prawo do podjęcia decyzji o powrocie do domu bez wyrzutów sumienia, że nie wykorzystaliśmy wyjazdu ma maksa. Ponownie nieśpiesznie zjedliśmy śniadanie i w chwilę po spakowaniu staliśmy już na drodze powrotnej w kierunku Palenicy. Ostatnie spojrzenie za siebie na góry i … Nic nie widać. Patrzę na Kubę „To co idziemy?” Na co on beznamiętnie „Dobra ale tak, żeby się nie spocić”

Jaco

P.S. Po przeanalizowaniu schematu drogi w schronisku doszliśmy do wniosku, że to co wydawało nam się prawym zacięciem było w istocie środkowym, a prawego nie widzieliśmy gdyż siedzieliśmy już za wysoko w kotle. W efekcie ostatni wyciąg wspiąłem się raczej niechodzoną ścianką o trudnościach około M5. Na rysunku zaznaczone linią żółtą.


 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »

Uwaga! Sporty propagowane na łamach www.ZAWRAT.Kluczbork.pl mogą być niebezpieczne dla zdrowia i życia.
Klub nie bierze żadnej odpowiedzialności za ewentualne wypadki zaistniałe podczas ich uprawiania.