O tym co klubowicze robią po świętach. |
![]() |
Redaktor: Jaco | |
01.01.2016. | |
Święta
nieodzownie łączą się z suto zastawionym stołem i czyhającą
Ostatnie święta również zostały podporządkowane takiej strategii. Mniej więcej dwa tygodnie wcześniej udało się zaplanować wyjazd w Tatry. Niestety nie tak długi jak byśmy chcieli. Głównie z uwagi na Adama, który jako 10 miesięczny bobas mógłby nie pojąć powodu zniknięcia obojga rodziców na dłuższy czas. Za to w szerszym gronie. Na poświąteczne spalanie kalorii zdecydowali się jeszcze Kuba deklarujący wielki powrót do formy i Grzesiek (Łukasz), dla którego były to pierwsze machnięcia dziabami w Tatrzańskiej scenerii. Ale zanim do tego przejdziemy to wspomnieć należy jeszcze o świątecznym wyjeździe na Rudy Kamień. Właśnie w drugi dzień świąt aby oderwać się od stołu i poruszać nieco w pionie pojechaliśmy do Częstochowy gdzie w nadzwyczaj wysokich temperaturach jak na tę porę roku drapaliśmy żelastwem zorane już nieco ściany kamieniołomu.
(Daria wspina się na Rudym) Niedziela to głównie pakowanie i szykowanie sprzętu. Z uwagi na ograniczenia czasowe plan był taki aby wyjechać popołudniu, wieczorem podejść do Moka, rano załoić i spadać z powrotem. Ostatnie dni przyniosły spore ocieplanie i z dnia na dzień obserwowaliśmy na kamerkach jak znikają połacie śniegu zalegające w ścianach. Niepoprawny optymizm kazał jednak spoglądać na najbardziej optymistyczne prognozy i wysnuwać teorie na temat zbliżającego się ochłodzenia. Droga na parking na Łysej Polanie upływa dość szybko (głównie za sprawa kierowy – Kuby). O 20 byliśmy na miejscu. Niestety z parkingu do schroniska to ciągły monotonny marsz po asfalcie, który udało się nieco uprzyjemnić dzięki prezentowi jaki Basia ze Sławkiem (nasza najbardziej wysunięta na zachód klubowa filia w „Rzeszy”) zostawili u nas dzień wcześniej. Dwa litry mętnej, niefiltrowanej i niepasteryzowanej substancji niskoprocentowej :) Jeszcze raz dzięki. Po zalogowaniu w Moku to już tylko szybka kolacja i do spania bo plany co do pobudki ambitne. Rano istotnie byliśmy pierwszymi którzy zaczęli się zbierać do wyjścia. Pewnie jednym z powodów była pogoda. Nasze najbardziej optymistyczne prognozy zawiodły. Nie dość że o 6:30 termometr przy schronisku pokazywał 4 st. to jeszcze zaczynało mżyć. No cóż. Nie po to przyjechaliśmy tak daleko na tak krótko aby teraz zrezygnować. Plany nie były bardzo ambitne zatem nie było wątpliwości co do decyzji o wyjściu. Już dużo wcześniej podzieliliśmy się na wyrównane pod względem doświadczenia i mocy zespoły. Daria z Kubą wybrali się na drogę Wesołej Zabawy na Mnichowej Babie, a ja z Grześkiem na nieco dłuższą Jagiełło-Roj na Kazalnicy Cubryńskiej. Obie drogi w znacznej mierze trawiaste co przy tych warunkach zapowiadało raczej zabawy w błocie niż zimową wspinaczkę.
Już samo podejście pod start w drogę zajęło mi i Grześkowi nieco więcej czasu niż planowaliśmy. Głównie za sprawa małej ilości rozmiękłego śniegu. Natomiast w ścianie bywało już różnie. Praktycznie przez całą drogę towarzyszyła nam mniejsza lub większa mżawka. Na płytkich trawkach poruszaliśmy się czujnie, a w głębokich wbicie ostrza po samo stylisko dawało pewne oparcie. Najprzyjemniejsze (co nie dziwi w tych warunkach) były fragmenty czysto skalne. Droga dość długa, a zespół jeszcze mało zgrany przez co droga zajęła nam dość dużo czasu. Na szczycie Kazalnicy byliśmy o 15:00. Z uwagi na zbliżający się zmrok zrezygnowaliśmy z rozważanego wcześniej wejścia na Turnie Zwornikową i rozpoczęliśmy zjazdy do podstawy ściany. Zjazdy zajęły nam ponad dwie godziny zatem na dole byliśmy już grubo po zapadnięciu zmroku. Jeszcze podczas wspinaczki wypatrywaliśmy innej drogi powrotu spod ściany aby zminimalizować zapadanie się w śniegu między głazami i kosodrzewiną. Niestety po ciemku przy wątłym świetle czołówek schodząc Żlebem Mnichowym stanęliśmy przed ścianą z kosodrzewiny której sforsowanie przypominało czasem przedzieranie się przez najgęstszą dżunglę.
Już w trakcie zjazdów skontaktowaliśmy się z drugim zespołem, który od około 16 siedział już w schronisku po skończonej drodze. Dodatkową motywacje do szybkiego zejścia dawała nam informacja przekazana przez Kubę, że kuchnia w schronisku pracuje tylko do 19.
Już o 18: 30 staliśmy w drzwiach. Nieco później niż planowaliśmy ale zadowoleni. Na pytanie jak było na „Wesołej Zabawy” Daria odpowiedziała krótko – mokro i zielono. Czyli podobnie jak u nas. Z ich relacji wiemy, że droga poszła im gładko. Daria prowadziła wszystkie wyciągi a po 15 byli na szczycie.
Podczas normalnego wyjazdu dzień skończyłby się przy piwie lub dwóch. Na nas niestety czekał jeszcze powrót do domu. Dwie godziny powrotu na parking podczas których zastanawialiśmy się czy aby czasem nie położono w trakcie tego dnia dodatkowych kilometrów tego asfaltu. No i jazda samochodem. O 2 w nocy byłem w domu. Grzesiek i Kuba penie prawie godzinę później.
|
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|