Menu Content/Inhalt
Strona główna arrow Aktualności arrow Orzeł z Epiru
gości: 8197753
Orzeł z Epiru Drukuj
Redaktor: Jaco   
13.01.2016.

To nazwa drogi w Tatrach, przez którą autor chciał wyrazić
Pyrrusowe zwycięstwo jakie odniósł podczas jej wytyczania.
Na przestrzeni kilku lat droga zyskała na popularności
głównie za sprawą wspinania w estetycznym skalnym zacięciu.

(żródło: supertopo.pl)

Droga nie należy do najłatwiejszych ale sprawny zespół powinien sobie poradzić z trudnościami sięgającymi 6+. Zaliczając sami siebie do takiego grona :) postanowiliśmy z Darią spróbować na niej swoich sił. Przenosząc doświadczenia z poprzedniego tygodnia postanowiliśmy wyskoczyć w Tatry na 1 dzień. Plan jak poprzednio: wyjazd w niedzielę po południu, w nocy do Moka i rano w ścianę. Po wszystkim obiad w schronisku i powrót do domu.

 (start w drogę)

Plan identyczny jednak od samego początku wszystko szło nico inaczej. Na przestrzeni tygodnia różnica temperatur za oknem wynosiła 20 stopni. Na poprzednim wyjeździe wsiadając do auta termometr pokazywał +10 tym razem było -10 st. C. Teoretycznie powinno wpłynąć to na poprawę warunków wspinaczkowych. Szkoda tylko że przez ten czas nie spadło ani trochę śniegu. Ale to nic. Pełni optymizmu zmierzaliśmy na południe. Z biegiem czasu i kilometrów termometr pokazywał coraz niższą temperaturę. Niestety w aucie z niewiadomych powodów nie robiło się coraz cieplej. Po około 30km. Byliśmy już pewni, że wysiadło nam ogrzewanie i droga do Zakopanego będzie nieco bardziej ekstrim niż się spodziewaliśmy. Najniższa temperatura jaką zanotowaliśmy za oknem to -17. W aucie było na szczęście nieco cieplej. Sytuację ratowały trochę podgrzewane fotele ale i tak musieliśmy robić przerwy w Maku lub na stacji żeby się trochę ogrzać.

 (Daria przed końcówka pierwszego wyciągu)

Wbrew pozorom mimo siarczystego mrozu asfaltowa droga do Moka przyniosła nieco ulgi, bo po pierwsze można było włożyć ciepłe buty (za duże aby w nich prowadzić) no i się trochę poruszać, a nie siedzieć w miejscu. Droga minęła szybko. Chyba było dość zimno bo mimo iż szedłem z plecakiem w puchówce to kropla potu nie pojawiła się na moich plecach.

 (start w drugi wyciąg)

Kolejnym małym odstępstwem od planu było przespanie budzika (nie wiem jak to się stało). Na szczęście opóźnienie nie było drastyczne i zniwelowaliśmy je szybszym organizowaniem się do 15 min. Pod drogą byliśmy o 9 i pół godziny później rozpoczynałem już pierwszy wyciąg. Najpierw małe piątkowe zacięcie, później kilka metrów trawek i dojście do dobrze znanego miejsca z drogi Długosz – Popko. W tym miejscu byliśmy już kiedyś z Darią robiąc tą właśnie drogę. Nasza obecna linia przecina się z nią w tym miejscu i podchodząc pod przewieszką trawersuje ją i wychodzi na trawiastą półkę. Patrząc na to miejsce lekko się spiąłem szczególne wizualizując sobie ewentualny lot ale ostatecznie poszło dość gładko i już byłem przy stanowisku. Daria dość sprawnie do mnie dołączyła z małym tylko problemem na wspomnianym wyjściu. Z tego miejsca w górę zaczyna się najładniejszy wyciąg drogi. Skalne około 40m zacięcie. Faktycznie był to chyba jeden z ładniejszych wyciągów jakie prowadziłem w Tatrach. Trzymający trudności na tyle długo, że zdążyło mi się spiąć przedramię.

 (przy drugim stanowisku)

Kolejne dwa wyciągi prowadziła Daria. Pierwszy to wspinanie czujną depresją za 4+. Potwierdzam, że jest czujnie gdyż idąc na drugiego tej czujności mi zabrakło i obciążyłem linę. Kolejny to jeszcze bardziej czujne 5+. Problemem na tych wyciągach jest wymagająca asekuracja. Mimo mnogości traw korzystanie z nich w tym dniu było utrudnione. Jak już wspomniałem w Tatrach nie spadło ostatnio ani trochę śniegu przez co trawki przy tym mrozie były zmrożone na kość i dość kruche. Trzeba się było narąbać dziabami i naszukać dobrych miejsc aby wbić sensowną igłę.

  (Start w trzeci wyciąg)

 (Start w piąty wyciąg)

Ostatni, łatwy i krótki wyciąg do miejsca w którym zwyczajowo kończy się doga poprowadziłem ponownie ja. Przy ostatnim stanowisku byliśmy oboje o 15:10. Początkowo plan był taki aby zejść z drogi do kotła ale przy stanowisku zmieniliśmy plany i postanowiliśmy zjeżdżać. Zajęło nam niecałą godzinę.

 (Zjazdy)

Następną godzinę później siedzieliśmy już w schronisku przy misce żurku i cieszyliśmy się udaną wspinaczką. I tylko wizja powrotu w nieogrzewanym samochodzie psuła trochę atmosferę tej chwili.

Jacek

 (Powrót  po zmroku)

 (źródło: drytooling.com.pl)

 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »

Uwaga! Sporty propagowane na łamach www.ZAWRAT.Kluczbork.pl mogą być niebezpieczne dla zdrowia i życia.
Klub nie bierze żadnej odpowiedzialności za ewentualne wypadki zaistniałe podczas ich uprawiania.