Elbrus 2006 |
![]() |
Redaktor: Kuba | |||||
08.08.2006. | |||||
Strona 3 z 3 W Tesklou mieliśmy czas do powrotu. Po drodze znaleźliśmy saunę wiec jest to dobry pomysł na kolejne dni. Poniżej był staw z możliwością łowienia ryb- "rybałka". Wpadliśmy tam głodni i pytamy ile za smażoną rybę a tu niespodzianka. Nie sprzedają smażonych ryb. Można ją sobie za to złowić i wtedy usmażą. Chcąc nie chcąc obudziliśmy instynkt myśliwego i dwie wędki poszły w ruch. Po kilkudziesięciu minutach wiaderko rybek czekało na smażenie a my na nie. Tu, Jacek po raz pierwszy spróbował herbaty z oblepichą. Rosjanie już dobrze znali Jacka, nawet zrozumieli słowo harcerz, patrząc na niego trochę z podziwem, trochę z politowaniem, ale alkoholu mu już nie oferowali. Jednak na ucho Aleksiej szepcze Kubie: "tą oblepichę to się na spirytusie konserwuje" i uśmiecha się szyderczo. Jackowi smakowała herbatka. Tego dnia zapadła ważna decyzja. Cztery osoby - Jacek i trzech Rosjan postanowili wrócić na Elbrus, wejść na Skały Pastuchowa, tam przenocować i rano zaatakować szczyt. Plan był dobry, aklimatyzacja już była. Wyjazd miał być następnego dnia. I tak się stało. Pogoda była kiepska, padał deszcz. Po śniadaniu pożegnaliśmy kolegów i ruszyli. Kuba "przygarnięty" przez Rosjan próbował tego dnia ich kulinarnych specjałów takich jak ser plecionka, solone ryby czy nawet suszone w całości (z wnętrznościami) ryby. Były to bardzo odżywcze potrawy. Chłopaki tymczasem dali znać po południu, że osiągnęli Skały Pastuchowa i że pogoda jest zła. Aby rozbić namiot musieli wykopać platformę w śniegu. Kopali rękami, co było męczące jednak zauważyli, że coś wystaje ze śniegu, jakiś kij? Wyciągnęli i ?!? łopata, ktoś zostawił łopatę. Dalsze kopanie poszło już sprawniej. Noc była długa. Postanowili, że obudzą się o 4 rano. Mimo szalejącej na zewnątrz burzy śnieżnej było dość ciepła. W końcu 4 dorosłych facetów w trzy osobowym namiocie to trochę dużo. Oczywiście zimowe śpiwory i pożyczone maty samopompujące też odegrały znaczącą rolę. Zaraz po obudzeniu rozpoczęli przygotowania do gotowania. Na tak małej powierzchni był to wyczyn. Dzień wcześniej jeszcze w trakcie pakowania Jacek próbował dogadać się ze swoimi "druzjami" jak dzielą sprzęt grupowy między siebie. No i wyszło tak że Jacek wziął trochę karabinków i śrub rodowych, a oni mieli zabrać dla niego prowiant. I tak też się stało. Jacek zapomniał tylko o rosyjskich upodobaniach kulinarnych. Podczas porannego gotowania okazało się, że na śniadanie jest surowy boczek, surowa słonina, sucharki i herbatka z miejscowych ziółek. Jacek mając trudności z przełykaniem (i to nie wynikających z wysokości:) przełknął kilka kawałków mięsa, ale w większości ograniczył się raczej do sucharków. Kiedy jedli śniadanie usłyszeli przechodzącą obok dość liczną ekipę wspinaczy. Koledzy Jacka zamienili z nimi kilka słów, z których Jacek zrozumiał tylko tyle, że tamci też idą na szczyt, i życzą sobie wzajemnie powodzenia. Z dochodzących na zewnątrz odgłosów wiatru i sypiącego śniegu łatwo było wywnioskować, że pogoda jest kiepska, więc plan był taki, że po zjedzonym śniadaniu spakują się i wyjdą na zewnątrz. Jeśli pogoda na to pozwoli to pójdą wyżej, jeśli nie to wrócą do namiotu. Już będąc na dole wybrano lidera grupy. Stara tradycja wypraw wysokogórskich mówi o tym, że wyprawą kieruje zawsze najbardziej doświadczony wspinacz i to on ma decydujący głos. W tej ekipie szefem był Igor. Zdobył on już kiedyś Elbrus, a rok wcześniej był na Piku Lenina. W przypadku gdyby ekipa nie mogła się dogadać: iść dalej czy wracać, to on miał podjąć ostateczną decyzję. Takiej potrzeby jednak nie było. Kiedy o 6:00 wszyscy wyszli z namiotu i rozejrzeli się dokoła wszystko było jasne. "Żopa". Straszliwy wiatr zacinał gęstym śniegiem i kryształkami lodu. Widoczność spadła do kilku metrów, no i to przeraźliwe zimno. Pogoda była zbyt kiepska nawet na zejście a co tu dopiero mówić o wejściu. Decyzja zapadła. Drugi atak na szczyt odwołany. Trzeba się schować do namiotu i czekać na poprawę warunków, aby można było bezpiecznie zejść. Około godziny 10:00 po długich oczekiwaniach na poprawę pogody ekipa mimo jej braku zdecydowała się na zejście. Zwijanie namiotu w takich warunkach było dość problematyczne a w szczególności jego odladzanie, dlatego trwało to dłuższą chwilę. Kiedy już wszyscy byli gotowi rozpoczęła się długa droga zejściowa. Namiot rozbity był na wysokości 4400m. W trakcie zejścia dzięki urządzeniu GPS udało się znaleźć odpowiednią drogę. Idąc w chmurze podczas zamieci śnieżnej odnalezienie właściwej drogi bez nawigacji satelitarnej jest praktycznie niemożliwe a cały rejon masywu Elbrusa otoczony jest lodowcami poprzecinanymi olbrzymimi szczelinami. Tego dnia chłopcy mieli dużo szczęścia, że zabrali ze sobą nadajnik GPS. Po dojściu do stacji Mir okazało się, że z uwagi na fatalne warunki pogodowe kolejka na tym odcinku była zamknięta (trudno się dziwić - przy takim wietrze). Cóż im zostało?!? Dalsza droga na dół. Na szczęście im niżej tym lżejszy wiatr i następny odcinek kolejki okazał się być czynny. Po łyku ciepłej herbaty w restauracji przy kolejce "druzjanie" rozpoczęli zjazd do podstawy masywu. W dzień ten reszta ekipy wyruszyła na lodowiec KaszKaTasz. Jak to w górach, najpierw doliną, później lasem, żlebem, śniegiem na lodowiec. Pogoda kiepska, pada deszcz. Na lodowcu "poćwiczyliśmy" wspinanie w pionowym seraku lodowym. Rosjanie stwierdzili, że jest to bardzo męczące, ale ciekawe doświadczenie. Ze względu na deszcz nie trwało to długo. Po południu nasi zdobywcy mieli zjechać w dolinę, gdzie umówiliśmy się na saunę. To była sauna! Trzy godziny spędzone w kąpieli w naturalnej, ogrzewanej piecem na drewno saunie regenerowały nasze siły fizyczne i psychiczne. Kolejny dzień to dzień powrotu do Mineralnych Wód. Rosjanie lecą do domu a my zostaliśmy w Piatigorsku jeszcze jeden dzień czekając na swój lot. Zwiedzanie miasta miało swoje uroki, szczególnie, że były to obchody dni zwycięstwa. Znaleźliśmy nawet kościół katolicki, który skupiał tutejszą Polonie (około 100 rodzin) z niedowierzaniem rozważaliśmy gdzie Polaków nie ma na tym świecie. Następny dzień to powrót. Dobrze i źle. Rano widzimy piękną pogodę oraz Elbrus widoczny ze 100 km. Piękny i taki spokojny. Tymczasem w radiu podali wiadomości, że 7 Rosjan, którzy się zagubili pod szczytem Elbrusa zamarzło a 4 jeszcze nie znaleźli. Potwierdza to, że decyzja o zawróceniu była właściwa. W drodze na lotnisko odwiedzamy grób Lermontowa (wielki romatyk), który zginą w pojedynku o kobietę. I zaczyna się długi powrót do domu. Jakub Respondek Jacek Krynicki |
« poprzedni artykuł | następny artykuł » |
---|